Kobylański Zbigniew – Trzeba bardzo...
Trzeba bardzo długo żyć, aby być młodym
To powiedzenie Picassa najlepiej potwierdza ostatnia wystawa 11. Konkursu Gepperta w Galerii Awangarda we Wrocławiu. Nie jestem jednak pewny, czy większości uczestnikom pomoże nawet jeszcze kilkadziesiąt lat życia, aby stali się artystami młodymi – artystami w ogóle, nie mylić z „artystami”.
Nie kupiłem katalogu wystawy, aby nie mącić sobie w głowie banialukami wypisywanymi przez tak zwanych ekspertów i nie popaść w kompleksy, jeśli nie zauważę nigdzie „mistrzostwa manualnego widocznego od razu”, i „popisu erudycyjnej wiedzy”, które zauważył jeden z ekspertów u pewnego artysty poprzedniej wystawy. Nie jestem wszechwiedzący, lecz jeśli ktoś z miną mędrca próbuje mi tłumaczyć, że... aby otworzyć drzwi najpierw trzeba nacisnąć klamkę – tym bardziej gdy te drzwi są już dawno otwarte – zaczynam mieć wątpliwości, czy jest to właściwa osoba do dyskusji. Nieodmiennie przypomina mi się wówczas dowcip Mleczki: drogowskaz z napisem „Horyzont 5 km”– myślę, że dla wielu jest on jednak znacznie bliżej.
Przyznaję, że nie wiem, co to sztuka, ale rozpoznaję od razu, gdy ją tylko zobaczę. W przeszłości nie lubiłem Matissa (oczywiście niewiele jego obrazów wówczas znałem, a w oryginale żadnego), lecz gdy przed pięćdziesięciu laty pojechałem do Moskwy – pierwszy obraz w muzeum, który zwrócił moją uwagę, był właśnie Matiss. Najprawdopodobniej od tamtej pory musiał poważnie zepsuć mi się wzrok, bo oglądając wystawę w Galerii Awangarda nic nie zauważyłem godnego uwagi. Owszem, kilka obrazów mogłoby być „plamą” w hallu jakiegoś małego biurowca, lecz nic poza tym.
„Sztuka jest po to, aby życie miało skąd czerpać wzory”. Prawdziwość tego – gdzieś zasłyszanego – zdania mogłem potwierdzić, oglądając serię obrazów Picassa przedstawiających koty. Mój kot, który dotychczas wyglądał jak namalowany delikatnym piórkiem chińskiego artysty, nagle zaczął być podobny do kotów przedstawionych na obrazach Picassa. Każdy ruch, każda poza mojego kota była „żywcem wzięta” z jego obrazów. Corrida, którą oglądałem (musiałem – należę przecież do pokolenia „wychowanków Heminweya”), była odzwierciedleniem scen z jego obrazów, a nie odwrotnie. Sztormy, pożary, tonące żaglowce, wschody i zachody słońca, burze (często już abstrakcyjne) – na obrazach Turnera są ciekawsze i prawdziwsze niż rzeczywiste – i to jest właśnie potęgą sztuki, i do takiej sztuki trzeba starać się po swojemu zbliżyć, ale tak, „aby życie miało skąd czerpać wzory”.
W końcu lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku pojechałem w Bieszczady przeżyć wielką przygodę. Pracowałem przy wyrębie lasu i budowie nasypu kolejowego w okolicach Wetliny. Obracałem się pomiędzy typami „spod ciemnej gwiazdy” i równie ciekawymi (lub ciekawszymi), co typy w „Bazie ludzi umarłych” Marka Hłaski.
Scena jak u Kurosawy w „Rashomonie”; Kilku z nas siedzi pod wiatą na jakimś bezludziu, deszcz leje „jak z cebra”, snują się opowieści... Wreszcie „Byk”, znudzony, bierze kawał błotnej bryły i lepi z niej rzeźbę, wtykając w nią jakieś kamyczki, patyki, szyszki. W ten sposób powstaje kilka rzeźb – wcale nie gorszych niż większość „dzieł” prezentowanych na dzisiejszych wystawach awangardy. Nie o rzeźby mi tu jednak chodzi, lecz o ich nazwy – dowcipne i nie tak „dęte”, jak dzisiejsze. Wymyślamy je wszyscy, lecz najlepsze i na czasie są jednak „Byka”: „Walka robotników chińskich o garstkę ryżu”, „Młodzież małopolska zbierająca amerykańską stonkę w kartoflisku”, „Lud Rumunii buduje komunistyczny wychodek”... Tak zaczynałem uczyć się być młodym.
Galeria Awangarda – prawie nikt tu nie zagląda (oprócz kilku zabłąkanych maruderów), bo wszyscy poszli już dawno dalej – nawet ariergarda.
Zbigniew Kobylański