wyszukiwanie zaawansowane

Kulesza Maria – Szkło unikatowe

Aleksandrowicz Monika – Zbiory rozmyte

Rozpondek K.: Pamięci M. Kasperskiego

Gebhard Zofia – Być. Istnieć I Rytm

Frunąca lekkość ciała w dalekościach wzgórz i zachodzącej łunie słońca...

Tak zatytułowała komentarz do swojej wystawy w mia Art Gallery w kwietniu 2019 roku Anna Szpakowska-Kujawska. Wystawy, którą w większości zapełniły obrazy frunących, roztańczonych, wirujących, rozwibrowanych, rozświetlonych ludzkich sylwetek. Niezwykły przejaw radości, witalności, adoracji życia, młodości ducha. Autorka tych obrazów miała wówczas prawie osiemdziesiąt osiem lat. Jej zdjęcie w katalogu pokazuje twarz piękną, pełną blasku. W uśmiechniętych oczach aprobata, życzliwość, ciekawość. Uśmiech przyczajony wokół ust. Taką ją znam − spragnioną wrażeń, spotkań, rozmów, lektur, przestrzeni. Prawie rok później, kiedy tamta wystawa została ogłoszona przez ZPAP − Najlepszą Wystawą Roku. − Anna, zamknięta w domu z powodu pandemii koronawirusa Covid-19, siada codziennie przy tym samym oknie, o tej samej, przedwieczornej porze, kiedy zachodzące słońce emanuje niezwykłe światło i rysuje widziany skrawek świata − niebo i gałęzie. Bez rysowania, bez malowania, bardziej niż bez rozmowy, nie potrafi żyć. Rysunek jest jej nieodzownym, najpotrzebniejszym sposobem komunikacji, również ze sobą − to w ten sposób doświadcza świata, zapisuje myśli, emocje, przemijanie.

Najważniejszy jest dla niej rytm. To on stanowi konstrukcję jej obrazów, decyduje o układzie plam, rozłożeniu akcentów, harmonii i dysharmonii. Ale rytm się zmienia. Obrazy się zmieniają. Bo zmienia się ich autorka, zachłanna życia, niesyta wciąż nowych doznań i poznań, które ją inspirują.

Jest niedzisiejsza. Jak dawni mistrzowie zabiera do plecaka papier i akwarelki, żeby malować korzenie drzew i wodę Dzikiej Orlicy w ukochanej Lasówce. Albo chmury i gałęzie na tle nieba nad ogrodem przy Sudeckiej. Jej akwarele są jak haiku: zatrzymany w bezruchu kadr, migawka chwili. Haiku  zapisuje też słowami − są jej inspiracją, a poezja i obraz tak wspaniale się dopełniają…

Jest awangardowa. Burzy przyzwyczajenia i miesza gatunki. Obraz pocięty na kawałki, kawałki rozrzucone jak niedopasowane puzzle, połamana narracja, zachwiana perspektywa, niedopowiedzenia albo przerysowania. Sięga po takie środki, jakie akurat są jej potrzebne − dociekliwie poszukuje adekwatności dla zamysłu, odpowiedniej formy dla czegoś, co formy nie ma, ciała dla myśli, oddechu, tęsknoty.

Jest ponadczasowa. Malowany plafon w holu Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej i ceramiczna mozaika na ścianie budynku Wydziału Matematyki Uniwersytetu Wrocławskiego − ongiś budzące kontrowersje, przez lata zrosły się z pejzażem i wyobraźnią miasta, przyzwyczaiły do siebie, zostały polubione.

Jest niespokojna i ciekawa nowego. Stąd malowanie na zdrewniałych tykwach − kalabasze − ekspresyjne, symboliczne, list bez butelki rzucony w przestrzeń. Stąd kolaże wyklejane z pociętych stronic zapisanych ważnym dla niej tekstem, zdaniem, jednym słowem, dwoma, literą − szyfrogram dla dociekliwych. A ostatnio − skrzydlaki − obiekty konstruowane z rozmaitych materiałów, malowane niczym barwne totemy, stwory, duchy miejsca i pamięci, lary i penaty.

Jej obsesje, lęki, zachwyty − portrety wielokrotne, antropomorficzność natury, byt i niebyt. Czasem, kiedyś, były to autoportrety − monochromatyczne, prawie nieczytelne, jakby twarz wyłaniająca się z zamglonego lustra. A innym razem twarz zbyt wyrazista, przerysowana, przesadnie przybliżona. Albo liście. Liście, gałęzie, korzenie, woda, niebo − najbardziej uchwytne, nieuchwytne przejawy istnienia i przemijania istnienia. Być. Istnieć. Co to znaczy? − oto leitmotiv nieustanny tej sztuki, powracający w różnych wersjach, materiach, strukturach i wizualnościach. A sama sztuka jawi się jako danina składana życiu, ofiara składana pamięci, zaklęcie − żeby się wyzwolić z tego, co jest, i iść dalej. Wolna, otwarta, chłonna.

Urodziła się w Bydgoszczy w 1931 roku, wychowała w Otwocku,  gdzie jej ojciec był architektem miejskim. To po nim odziedziczyła zamiłowanie do rytmu i − nazywanych awangardowymi − niekonwencjonalnych kreatywności, zgodnych przecież z własnym przekonaniem, własną artystyczną prawdą. Wacław Szpakowski, dzięki staraniom córki, został po latach przypomniany światu ze swoim fotograficznym portretem wielokrotnym i rysunkami Linii rytmicznych, meandrycznie, ciągłą kreską kreślonymi geometrycznymi kompozycjami. Anna wiele razy wspominała, jak w dzieciństwie siadała ze swoimi akwarelkami obok rysującego ojca i że to jego rysowanie przypominało jej wspólne spacery po lesie albo pasaże wygrywane przez niego na skrzypcach.

Po wojnie zamieszkali we Wrocławiu. Tu ukończyła Liceum Plastyczne i studia w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych − malarstwo w architekturze i ceramikę.

Pamiętam jej obrazy w galerii Pod Moną Lisą i obrazy z cyklu Atomy, komentowane jako manifest przeciw zniewoleniu, ujednoliceniu, anonimowości. Wtedy, w latach siedemdziesiątych te obrazy były czytane jako polityczne, jako wołanie o wolność.

Tymczasem jej sztuka, która miała i ma różne oblicza, nie była nigdy polityczna. Anna zawsze mówi w swoim imieniu, o swoim poczuciu zniewolenia, braku wolności, czułości, tchu, snu. Metamorfozy tej sztuki to metamorfozy życia jej autorki. Między figuracją a realizmem, niekoniecznie magicznym, obserwacją a interpretacją, narracją a poetyckim skrótem Anna Szpakowska-Kujawska opowiada o sobie, o swoim życiu, a zarazem − o każdym z nas.

Zofia Gebhard

 

oprac.© kkuzborska