wyszukiwanie zaawansowane

Kulesza Maria – Szkło unikatowe

Aleksandrowicz Monika – Zbiory rozmyte

Rozpondek K.: Pamięci M. Kasperskiego

Aleksiun Jan Jaromir - Nienormalnie prawy...

Nienormalnie prawy człowiek

Agata Saraczyńska, 26 marca 2009

Jan Jaromir Aleksiun otrzymał pomnik za życia. Właśnie ukazał się poświęcony mu album. Można w nim przeczytać o warsztatowej maestrii, inteligentnej grze z cenzurą, głębi przekazu. My piszemy o tym, dlaczego stał się autorytetem nie tylko wśród grafików i nie tylko w kwestiach artystycznych

Skromnej postury, ale wielkiego ducha - mówi o Janie Jaromirze Aleksiunie jego uczeń Marek Stanielewicz, dziś wykładowca wrocławskiej Akademii Sztuk Pięknych. - Każdy powinien mieć takiego mistrza. Aleksiun ma nie tylko wielki talent i olbrzymią wiedzę, ale przede wszystkim niezwykle ważną, choć rzadką u pedagogów cechę - szacunek dla ucznia. Pokazał mi, że nic nie jest takim, jakim się wydaje.

Studenci podczas korekty prac nigdy nie słyszeli ocen, ale serię pytań, które burzyły ich dobre samopoczucie. Z takich trzęsień ziemi powstają najlepsze projekty - dodaje.

Gdy w grudniu 1981 roku wybuchł stan wojenny, był rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych, poprzedniczki ASP. Został wybrany podczas pierwszych po wojnie demokratycznych wyborów. Miał zaledwie 41 lat.

- Byłem chyba najmłodszym rektorem w Polsce, pełnym ochoty do zmian - wspomina. - Zreorganizowaliśmy uczelnię, partyjni pochowali głowy w piasek.

12 grudnia na uczelni trwał strajk studentów. Rektor Aleksiun musiał wrócić do domu - do córki, bo żona: Mira Żelechower-Aleksiun, także malarka, miała w Warszawie wystawę i uczestniczyła w opozycyjnym Kongresie Kultury.

- Położyłem Natalię spać i już miałem wskoczyć do łóżka, gdy rozległo się walenie do drzwi. To był jeden ze studentów, który krzyczał, że zaczęła się wojna - opowiada. - Córkę przekazałem Getowi, a sam wróciłem do szkoły. W telewizji generał Jaruzelski i Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego, a tam biwak. Wygoniłem dzieciaki do domu, zostałem sam z woźnym.

Zajęcia zostały zawieszone, uczelni przydzielono komisarza wojskowego. Był wściekły, bo wśród artystów nie mógł znaleźć posłuchu. Potem wszyscy rektorzy wrocławskich uczelni zostali wezwani do urzędu wojewódzkiego. Władza chciała wiedzieć, jakie są nastroje.

- Rektorzy, starsi i dostojni, tłumaczyli się jak uczniaki przyłapane na ściąganiu - mówi Aleksiun. - Kiedy przyszła moja kolej, powiedziałem, że trzeba jak najszybciej wrócić do uczenia.

 

Dekada wyrwana z życia

Władza chciała, żeby wyrzucił z uczelni wszystkich internowanych wykładowców. Na PWSSP było ich sporo: Konrad Jarodzki, Zbigniew Makarewicz, Andrzej Klimczak-Dobrzaniecki, Norbert Wieschalla, Grzegorz Zyndwalewicz, Kazimierz Hellebrandt, Feliks Podsiadły, plus studenci: Christos Mandzios, Zdzisław Nitka, Emil Bartłomiejczyk. We Wrocławiu był największy w skali kraju procent zatrzymanych pracowników akademickich. W ramach represji otwarto ją jako ostatnią w kraju.

Aleksiun nie zwolnił nikogo, zorganizował pomoc dla internowanych i nie traktował poważnie komendanta. Ustalił dyżury na uczelni, sam spędzał w niej nawet święta. W końcu wicewojewoda wezwała go po raz kolejny. Towarzyszył jej wiceminister kultury.

- Na stole leżały dwie koperty, w jednej było zwolnienie dla mnie - opowiada Aleksiun. - Powiedziałem, że nie wyobrażam sobie, bym mógł kogokolwiek zwolnić za poglądy, dlatego sam rezygnuję. Nie chciałem, żeby to oni wręczyli mi wypowiedzenie.

Przestał być rektorem. Zaangażował się w organizację niezależnego życia kulturalnego. Przygotowywał wystawy w galerii na Ostrowie Tumskim i w podziemiach kościoła św. Marcina. Stał się legendą opozycji. Był aresztowany, w jego mieszkaniu i pracowni przeprowadzano rewizje. Sam mówi, że inni mieli znacznie gorzej. Ale uważa lata 1982-1989 za czas stracony.

- Niemal dekada wyrwana z życia - dodaje. - Do '89 roku trwałem w hibernacji, odpłynęła moja fala, został suchy piach.

 

Z deszczu pod rynnę

Jan Jaromir Aleksiun urodził się w 1940 roku w Wilnie. Imię ma po ojcu.

- Trwała wojna, matka nie wiedziała, co się dzieje z ojcem. Bała się, że już go nigdy więcej nie zobaczy - mówi.

Rodzice pochodzili z Litwy, o ojcu mówiono: Polak z urojenia, bo przecież i Żmudzin, i Litwin. W okresie międzywojennym współtworzył szkolnictwo polskie na ziemi kowieńskiej, należącej wtedy do Litwy. Kiedy założył rodzinę, wyjechał za pracą do Karsznic (dziś to dzielnica Zduńskiej Woli), którędy wiodła droga węglowa ze Śląska do Gdyni. Po wybuchu wojny uciekł przed Niemcami w rodzinne strony, okazało się z deszczu pod rynnę. W Wilnie rozesłano już za nim listy gończe. Wrócili do Karsznic.

- Mama, ja i trójka rodzeństwa trafiliśmy do obozu, gdzie ojciec odszukał nas dopiero po kilku miesiącach - opowiada Aleksiun. - Ojciec był maszynistą, więc był potrzebny. Najpierw prowadził składy niemieckie, potem eszelony Sowietów.

W Karsznicach doczekali końca wojny.

 

Twarz Marilyn w znaku drogowym

W połowie lat 50. pracował w karsznickim sklepie.

- To była straszna nuda - wspomina. - Jedyną rozrywką było kino. Oglądałem klasykę filmową i wspaniałe plakaty.

Każdy film reklamowany był osobnym, wywieszanym w witrynie plakatem Waldemara Świerzego, Henryka Tomaszewskiego czy Jana Młodożeńca.

- Pod ich wpływem zrobiłem pierwszy projekt do filmu "Przystanek autobusowy" z Marilyn Monroe - mówi. - Dziś wspominam go ze śmiechem, bo filmu nawet nie widziałem, a wymyśliłem plakat z twarzą Marilyn w znaku drogowym.

Najpierw jednak zdawał na polonistykę w Łodzi. Nie dostał się z braku miejsc. Na warszawską ASP nie zdawał, bo uważał, że po kilkunastu lekcjach w ognisku plastycznym w miasteczku i tak nie ma szans.

- I choć byłem kompletnie nieprzygotowany, pojechałem do Wrocławia - opowiada.

Był rok 1959. Wrocław uchodził za miasto młodzieży, otwarte na nowe trendy. Na egzaminy do PWSSP przyjeżdżali wtedy młodzi ludzie z całej Polski. Aleksiun do egzaminów podchodził z osobami, które próbowały już parokrotnie dostać się na uczelnię.

- Byłem naiwny, ale o dziwo dostałem się od razu - mówi.

 

Szklana grafika

Pierwsze dwa lata studiów były dla wszystkich studentów takie same. Dopiero potem wybierali pracownie, w której mieli robić dyplomy. Wybór był między malarstwem prowadzonym przez Eugeniusza Gepperta, rzeźbą w pracowni Ksawerego Dunikowskiego oraz ceramiką i szkłem, oczkiem w głowie rektora Stanisława Dawskiego. Częścią tej ostatniej była pracownia projektowania graficznego.

- Wybrałem ją, bo druk mnie intrygował - tłumaczy Aleksiun. - Ale projektowanie dotyczyło głównie szkła użytkowego. I choć mało mnie ono obchodziło, to przygotowałem w hucie swój zestaw naczyń. Problem pojawił się później - moja praca dyplomowa gdzieś się w Szczytnej zapodziała i o mały włos nie straciłem szansy na obronę. Hutnicy musieli wykonać ją jeszcze raz, według moich projektów. Okazały się wystarczająco precyzyjne i tak zostałem magistrem.

 

Przekreślona Nike

W socjalizmie na dyplomowanych plastyków czekały etaty w zakładach pracy. Przygotowywali gazetki ścienne, oprawy plastyczne okolicznościowych uroczystości, trybuny dla dyrekcji. Niewiele było fabryk, w których mogli się wykazać.

We wrocławskim Elwro artyści co prawda nie zajmowali się wymyślaniem designu produkowanych komputerów, ale przygotowywali projekty druków reklamujących nowoczesną technikę Polski Ludowej.

- Tam przeszedłem szkołę typografii. Kusiły mnie jednak plakaty, robiłem projekty, ale nie miałem możliwości ich drukowania. Na biennale plakatu w Katowicach w 1967 roku wszyscy zgłosili wydruki, ja wysłałem namalowaną Grecję. Teoretycznie nie miałem szans - wspomina.

Ale dramatycznie przekreślona figura Nike spodobała się. Grecja była właśnie po zamachu stanu. Aleksiun zdobył Srebrny Medal w kategorii plakatów społeczno-politycznych. Złote przyznano najsłynniejszym polskim plakacistom: Romanowi Cieślewiczowi i Henrykowi Tomaszewskiemu.

Potem zdobył złoto na 2. Triennale Rysunku we Wrocławiu i po trzech latach pracy w Elwro wrócił na uczelnię.

 

Wrocławska czwórka

Został asystentem w pracowni malarstwa Józefa Hałasa, potem na grafice warsztatowej u Haliny Pawlikowskiej. Dopiero gdy do PWSSP trafił Maciej Urbaniec, odnalazł swoje miejsce. Urbaniec, absolwent uczelni wrocławskiej, który później wyjechał do Warszawy, zaraził studentów grafiką plakatową: techniką opartą na skojarzeniach i plastycznym skrócie. W jego pracowni studiowali Jerzy Czerniawski i uciekinierzy z architektury: Eugeniusz Get Stankiewicz oraz Jan Sawka. Urbaniec przyjeżdżał z Warszawy na dwa dni w tygodniu, w pozostałe pracownię prowadził Aleksiun.

Eugeniusz Get-Stankiewicz, dziś także profesor na wrocławskiej ASP: - Nie mam wystarczająco pięknego zdania, by wypowiedzieć je o moim przyjacielu.

W mieście kwitła kultura studencka i klubowa. Działał Kalambur, organizowany był Jazz nad Odrą. Imprezy potrzebowały plakatów - robili je młodzi plastycy. W jazzowych plakatach wyspecjalizowali się Sawka i Get. Teatralne były domeną Czerniawskiego i Aleksiuna. Ich plakaty były melanżem pop-artu i surrealizmu. Wykorzystywali w projektowaniu fotografię i elementy komiksu. A przy tym byli przekorni, prowadzili grę z wszechobecną peerelowską cenzurą, nie zważając na ideologiczne ograniczenia.

Prof. Christos Mandzios: - Człowiek prawy, odważny i po prostu normalny, co w latach komuny i dziś jest tak nienormalne. Potrafi słuchać i rozmawiać z każdym, i profesorem i robotnikiem. Gdyby takich ludzi było więcej, żylibyśmy w innym, lepszym świecie.

 

Socjalistyczna fontanna di Trevi

O ich wystawie "Czterech w Wilanowie" w Muzeum Plakatu w 1976 roku krążą legendy. Wtedy to krytycy nazwali ich wrocławską czwórką, ogłaszając narodziny wrocławskiej szkoły plakatu.

- Szukaliśmy pomysłu na wystawę, by nie pokazywać tylko, jak zwykle, plakatów - opowiada Aleksiun.

Get Stankiewicz wystawił wielką marynarę, do której poprzyczepiał zaprojektowane przez siebie znaczki, pod sufitem zawiesili wielkie ptaszydła Jerzego Czerniawskiego, Jan Sawka zbudował schody, Aleksiun zrobił makiety z dziecięcych zabawek, samochodów i samolocików.

- Poza tym pokazaliśmy oczywiście plakaty i ich projekty, ale żeby nie było nudno, to na środku sali zbudowaliśmy wielkie pudło, w którym ustawiliśmy wannę. Miały w niej pływać cztery karpie, ale nigdzie nie udało się ich kupić. Taki był realny socjalizm - śmieje się. - Zamiast wanny z rybami została sama woda.

Szymon Kobyliński zapytał Aleksiuna o co chodzi? Odpalił, że to nasza wersja fontanny di Trevi. Więc wrzucił monetę. Po wystawie zebrali worek bilonu.

Do Wrocławia artyści wrócili otoczeni nimbem sławy, ale zaraz potem Sawka wyjechał do Stanów Zjednoczonych, a Czerniawski porzucił Wrocław dla Warszawy. Więc raczej było to pożegnanie "czwórki", choć ich plakaty nadal spotykały się na konkursach i wystawach.

W 1981 Jan Jaromir Aleksiun został wybrany rektorem.

 

Ojciec i matka

W latach 90. wystawiał już rzadko. Jest już na emeryturze, ale nadal prowadzi zajęcia w Akademii Sztuk Pięknych. Uczy projektowania grafiki. Na jego zajęcia chcą chodzić wszyscy.

Paweł Pawlak: - Jak się z nim rozmawia, to otwiera człowiekowi oczy i uzmysławia, czym jest świat, w taki ludzki sposób. Get był dla mnie takim wymagającym ojcem, a Aleksiun troskliwą matką.

 

Źródło: wroclaw.gazeta.pl